KAC w okolicznościach przyrody..

Dwie rzeczy są warte uwagi tego dnia. OK, trzy:
- jaki Sylwester, taki cały rok: będziemy w wiecznej podróży, z tanim rumem w plecaku i słabą muzyką w uszach, jeździć po egzotycznych krajach i kochać się albo jak motyle, albo jak tarsiery, a piękno będzie się mieszać z paździerzą…
- „Pearl Restaurant” w Linaw Beach Resort, do której późnym popołudniem zwlekliśmy się coś zjeść. Znalazłam ją na Trip Advisor. Podobno najlepsza na Pangalo. I mamy farta, że znajduje się kilkaset metrów od nas (inaczej dzisiaj nie byłoby szans tam dotrzeć). MENU: od Sasa do LASA, co niestety nigdy nie wróży zbyt dobrze. „Pearl Restaurant” okazuje się być wyjątkiem. I WCALE nie chciałabym wspominać o fakcie, że, mimo tej różnorodności, wiele pozycji w karcie jest niedostępnych. Np. RYBY- 8 pozycji w menu, a mają tylko Lapu Lapu i łososia. Uważam, że to zajebista polityka, bo jaki normalny człowiek się wścieka na wakacjach, że nie ma w karcie tego, na co ma ochotę? Fajnie, że coś jest i do tego to jest świeże, bo jeszcze rano pływało w morzu/jeziorzu/zatoce/oceanie? (wiem, że to słabe, ale nie mam pojęcia, do jakiego zbiornika wodnego w tym momencie przynależymy). Wybieram na przystawkę przegrzebka, a na główne Lapu Lapu. I to jest TAAAKIE pyszne. A do Lapu Lapu (jak i do każdego głównego dania, które akurat jest dostępne) można sobie dobrać jeden z 8(!) wariantów ziemniaczanych (frytki, gniecione, pieczone, smażone, gratin, itp.). Dla niektórych to menu mogłoby ograniczyć się wyłącznie do pozycji: „ziemniaczany dodatek”. Próbujemy też bardzo ciekawej Tom Yum ( chociaż smakuje bardzo jak nie Tom Yum).
- Podejmujemy decyzję o zostaniu jeszcze jeden dzień na Panglao. A raczej zostaje ona za nas podjęta przez zmierzającą w naszym kierunku „tropikalną depresję”. Wszystkie promy wypływające jutro z Pangalo zostały odwołane.

Zdjęcia (3)

Komentarze (0)