Geoblog.pl    Zingarina    Podróże    FILIPINY pod choinkę    Najlepsze sushi w mieście :)
Zwiń mapę
2017
25
gru

Najlepsze sushi w mieście :)

 
Filipiny
Filipiny, Boracay
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 20342 km
 
Budzę się koło czwartej, jeszcze przed kogutem (mamy ich sporo na stanie), po dziesięciu godzinach snu. Chociaż jeszcze ciemno, to faktycznie wszystko wygląda inaczej. Isla Kite Guesthouse znajduje się na Bulabog Beach. Jest to bardzo wietrzna plaża, przeznaczona do Wind- i KIte- surfingu (na „czysty” surfing za małe fale). Tylko wiatr, latawce i święty spokój. Nikt nie namawia cię na „tour around the island” albo wypożyczenie „paddle board”. Jak chcesz, to wypożyczasz kite’a, ale bez ciśnienia.
Chwilę po wchodzie słońca łapiemy za maski, płetwy i idziemy na White Beach (ta słynna, o której pisałam- jest na wszystkich obrazkach w internecie, jak wpiszesz Boracay)- ok. 700 metrów w poprzek wyspy. Po naszej stronie niestety za dużo glonów, wzburzonej wody i jeżowców). I uczciwie przyznaję, że o 6.30 po tej stronie wyspy da się żyć. Naganiacze jeszcze śpią. Imprezowicze dopiero się położyli. Rybacy już wypłynęli, więc woda tylko nasza- przejrzysta i spokojna. Snurkowanie okazuje się nie mieć większego sensu, ze względu na brak jakichkolwiek żyjątek, jednak sama kąpiel rekompensuje wszystkie dotychczasowe wkurwy i narzekania. Zabraliśmy ze sobą 650 PHP (w gaciach, zawinięte w woreczek foliowy, co by nic na plaży nie zostawiać) na śniadanie. Okazuje się, że ogarnąć śniadanie w tej cenie dla dwóch osób, jeszcze z kawą, po tej stronie plaży, to niezła gimnastyka. Albo płacisz 350 PHP/os. za opcję w stylu English/Filippino Breakfast, albo wykupujesz bufet szwedzki za 500-600 PHP/os. Po jakimś czasie udaje się nam znaleźć jakiś biedny, brzydki bar, w którym zjadamy biedne, brzydkie śniadanie BEZ KAWY, za to zostaje nam na latte w MC-u. Można? Można!
Nie mamy na dzisiaj specjalnych planów, poza zorientowaniem się w cenach kite’a, nurków i eksplorowaniem wyspy. Na początek próbujemy przejść wzdłuż White Beach, co okazuje się niezbyt skomplikowane i emeryckim tempem zajmuje 1,5 godziny w tą i z powrotem. Później postanawiamy przejść Bulabog Beach, czyli plażę po naszej stronie. To zajmuje w dwie strony może 20 minut. I to by było na tyle, bo centrum jest fatalne, śmierdzące („śmierdzące” stanie się chyba słowem przewodnim tych wczasów) i nie do życia, a trasę od portu, środkiem wyspy poznaliśmy wczoraj. Na obiad idziemy do Sushi Shiro (jak już zdążyliście zauważyć, nie jadamy lunchy- wyłącznie polskie, tradycyjne obiady). I to się okazuje bardzo ciekawe doświadczenie, bo ryż, który podają w tym kraju do zwyczajnych posiłków (tak jak u nas ziemniaki z wody, skoro już przy temacie obiadu pozostajemy), dużo bardziej kojarzy się z ryżem do sushi, niż ten, który dostaliśmy w rolkach- ten był sypki i niemal al dente; niczym Uncle Bens’s, co nigdy się nie klei. Nie użyli też octu ryżowego. Sushi nie smakowało jak sushi, chociaż sama ryba była bardzo ok. I to tyle atrakcji na dziś.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedziła 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 57 wpisów57 10 komentarzy10 130 zdjęć130 0 plików multimedialnych0