Raczej, nuda, więc się streszczę. O 9 rano pakujemy się w jeepneya do Bontoku. Mamy tam dotrzeć w 45 minut. Później 6 godzin czekania na autobus do Manili (920 PHP, nazwy nie pamiętam, ale to jedyny na tej trasie i nazywa się Super Delux :)- nazwy nadal nie pamiętam- SUPER DELUX to jego status społeczny). Po fakcie okazało się, że startuje z Sagady, ale i tak nie mieliśmy nic lepszego do roboty, więc ruszamy wcześniej eksplorować teren. W jeepneyu wesoła atmosfera: dzieci, starcy, banany i brak szyb, dzięki czemu (szyb brak mam na myśli) wszystko pięknie widać. I nawet autko psuje się na kilka kilometrów przed Bontokiem, co nic nam nie robi, bo jak zwykle mamy mnóstwo czasu na dotarcie i czekanie.
BONTOC? Odradzam każdemu. Jest kumulacją wszystkiego, co najgorsze w Azji. Ciasne, głośne, ruchliwe i śmierdzące uliczki. Pisałam, że brudne? Najbardziej obrzydliwe są chyba wszechobecne stoiska z surowym mięsem, epatujące świńskimi głowami i wpół oskubanymi kurczakami. I mój ukochany zapach palonej świni. Na szczęście tuż za miastem urokliwa rzeka i tarasy ryżowe, gdzie spędziliśmy większość czasu w oczekiwaniu na autobus. Wpadliśmy też na obiad do ”Goldfish Cafe”, opisywanego przez LP jako FANCY. Wnętrze faktycznie wybijało się na tle „bontockich” spelun. Ze względu na wystrój i cudowną obsługę w składzie Lady Boy i Jego fantastyczna przyjaciółka, podśpiewujący radiowe hity. Jedzenie bardzo filipińskie, mimo europejskich pozycji w karcie, kibel do wymiany. Klimat na 5plus!