Dolary warto wymienić na lotnisku. Najlepszy kurs jest w budce po lewo od wyjścia (nazywa się to bodajże FOREIGN EXCHANE- inne po prostu nie mają w nazwie FOREIGN :)). I tutaj wybiegnę nieco w przyszłość- bo piszę to wszystko lekko post factum- im głębiej w Filipiny, tym kurs będzie słabszy. Dalej trzeba oczywiście trochę się pogimnastykować z mafią taksówkową. Ochrona lotniska, z gunami na plecach kołuje Ci taksówkę, gdzie trzeba walczyć o włączenie licznika. Jest to jednak zdecydowanie mniej inwazyjna i agresywna forma niż w Tajlandii czy Indonezji. Dobrze sprawdza się metoda na stałego bywalca: „Byłam tutaj proszę Pana nie raz i doskonale znam ceny”. Znam je oczywiście z internetów i Lonely Planet. Pan pyta ile, to ja, że 350 PHP. W LP było 320, ale to wydanie z 2016, czyli ceny 2015 i wolę nie przeginać. Gdy wysiadamy na Cubao Bus Station (kilkanaście km. od lotniska), skąd mamy autobus do Baguio, licznik pokazuje 280 PHP. Zostawiamy więc panu napiwek, bo wygląda na niepocieszonego. Jedziemy z VIctory LIner. Dwie godziny do odjazdu. Mimo smrodu i wilgoci, jest cudownie- ciepło i, wiadomo, wczasy. W autobusie odpalam drugą połowę Estazolamu i, prawdopodobnie ze zmęczenia, kompletnie mnie ścina. Biedny Maciek, zamiast odpoczywać, pilnuję, żebym nie osunęła się z fotela albo nie przygrzała czołem w okno, co, mimo starań, udaje się połowicznie i nabijam sobie kilka guzów. Do Baguio docieramy po około 7 godzinach, czyli prze 11. Szczęśliwi, ale na tyle zmęczeni, ze bierzemy najbliższy, niekoniecznie najtańszy, pokój w Microtel. Baguio to kolejny przystanek. Docelowo chcemy zobaczyć Sagadę, więc zrzucamy plecaki i idziemy znaleźć miejsce, z którego jutro będziemy ruszać w dalszą drogę. Niestety nie możliwości kupienia biletów z wyprzedzeniem. Należy dotrzeć skoro świt i kto pierwszy, ten lepszy. Autobusy odjeżdżają co godzinę między 8 a 13. Bilet kosztuje 220 PHP. A same Baguio? Nie polecam: ciasne, tłoczne i śmierdzące. Do zniesienia tylko skoro świt albo późnym wieczorem. Kilka fajnych knajpek (ale bez przesady) i przyjemny Burnham Park. Odwiedzamy „Solibao”- restaurację z lokalną kuchnią, mieszczącą się właśnie przy parku. Jest OK. Maciek testuje Lechona w wersji z kaszanką, tyle że zamiast kaszy jest ryż, a ja jakąś tutejszą rybę (nazwa i tak nic nikomu nie powie), która smakuje jak średniej jakości stek z tuńczyka. Maciej ze swojego prosiaczka jest bardzo zadowolony. Reasumując: BAGUIO- brudne, choć kolorowe; zostajesz gdy musisz albo nie masz co zrobić z wolnym czasem. Jeśli ktoś ma bardziej komfortowy lot albo chce zostać na noc w Manili, niech kupuje bilet na 12-godzinny autobus prosto do Sagady. Dzień kończymy promocyjnym wiadrem piwa San Miguel i słuchaniem kolęd z płyty, jako jedyni goście przyhotelowej, hiszpańskiej tapasowni.