Tak, wiedziałyśmy, że wyjeżdżamy w trakcie pory deszczowej. Jednak konfrontacja wyobrażeń i opowieści znajomych z rzeczywistością nieco mnie przerosła. Z akcentem na MNIE, bo dziewczęta nie narzekają. Dwa słoneczne poranki i jedno popołudnie, jeśli nie liczyć dni w Bangkoku..tyle się uzbiera. Reszta w deszczu skąpaną albo na deszcz się zanosiła. To ciekawe doświadczenie, szczególnie, jeśli od niego zależy twoje "być albo nie być". Tak jak wczoraj na łódce rybackiej,czy dzisiaj, próbując wydostać się na ląd. Wczoraj, z powodu sztormu, nie dotarł do nas żaden prom. Pierwsza taka sytuacja od blisko dwóch lat. Druga taka sytuacja dzisiaj. Jak te Robinsony Crusoe siedzimy w porcie i wypatrujemy łodzi. Dociera do nas informacja, że całe dwie "speed boats" szlag trafił. Być może przypłynie "slow boat", która zaopatruje wyspę w żywność i inne potrzebności... ale kiedy? Tego nie wie nikt. Jedna taka z samego rana przybiła. Nie pozwolili nam wsiąść. Podobno robi wielkie koło i jest "very slow". Będzie wracać za czas jakiś i nas zabierze, jeśli nikt inny z ratunkiem nie przybędzie. Wracała... Nie zabrała... Widziałyśmy ją na horyzoncie...
M-Pay Bay to niewielka i spokojna część wyspy. Dwa ośrodki z bungalowami (20$ za domek-spałyśmy w Sunset Bungalowe, które gorąco polecamy) i dwa dormitoria. Wylądowałyśmy tutaj trochę z konieczności: chciało nam się na Saracen Bay. To jednak druga strona wyspy- dotarcie łódką podczas sztormu było niemożliwe. Chociaż ludzie mieszkają tutaj w blaszanych szopach, praktycznie każda wyposażona jest w telewizor, który stanowi ulubioną rozrywkę mieszkańców. Samloen to rewelacyjne miejsce na chill out. Nie chcemy jednak ryzykować spóźnienia się na lot. Późnym popołudniem przybywa pomoc-wodna taksówka, dzięki której w ciągu 30 minut docieramy na ląd. Zza chmur wychodzi słońce