Trzeci dzień leje, z przerwami na padanie. Siedzenie dłużej na Koh Rong z bandą nietrzeźwiejących, małoletnich Angoli wydaje się już trochę pozbawione sensu. Postanawiamy przenieść się na położoną obok, zdecydowanie spokojniejszą i mniej zaludnioną Koh Rong Samloem. Problem polega na tym, że prom kursujący między wyspami popsuł sie kilka dni temu. Jednyna opcja, to namówienie jakiegoś rybaka na podwózkę. Nie są jednak zbyt chętni, albo liczą sobie sporo kasy. Podobno to trudna trasa i pełna niebezpiecznych prądów. Dodatkowo pada, i wieje dość silny wiatr a więc i fale wysokie. Nie znamy sie na zbiornikach wodnych, brakuje nam wyobraźni. W końcu znajduje się chętny. 100m od brzegu mam już ochotę zawracać. Jest mi nie dobrze i wpadam w panikę, że wszyscy umrzemy. Dziewczęta raczej wyluzowane. Do czasu. Najgorsze zaczyna sie kilkaset metrów przed osiągnięciem celu. Rozchulał się sztorm i fale odbijają nas od linii brzegowej. Nasz sternik już się tak nie uśmiecha i zawraca w kierunku zatoki, która ma nas ochronić przed wiatrem. Zarzuca kotwicę. Przyklejamy się do pokładu i zamykamy oczy. Zakładam kapok, ale jest rozpruty więc pewnie i tak roztrzaskam się o skały.
- Marta, spędziłaś tyle lat na Mazurach, pomóż panu!
- daj mi spokój Klara, z Mazur to sie nauczyłam grilla rozpalać, a na grilla to się nie zanosi.
Coś tak jakby mniej wieje, więc podejmujemy kolejną próbę... Jasne... MY... my to pozycji embrionalnej, otulone w przemoczony, turecki dywan kurczowo trzymamy się odstających od pokładu desek. Nasz "kapitan" zapieprza od kotwicy do steru i próbuje uratować sytuację. Dobijamy do pomostu ale nie fale nie pozwalają zarzucić kotwicy, która odbija się od skał. Szukamy innego miejsca. Jak już pisałam, na wodzie się nie znamy ale będąc tak blisko lądu i tak daleko, można popaść w paranoję. Wreszcie, nie wiadomo skąd, przypływa pomoc. Wpław. Wskakuje na łódkę i pomaga zaczepić kotwicę o pomost... Kotwicę, która urywa się od liny. (Sic!) i ponownie dryfujemy. Modlę sie do Buddy, bo ze wszystkich bóstw prawdopodobnie ma tutaj najlepszy zasięg. Jak spod ziemi, pojawia się dodatkowa lina, którą udaje się połączyć łódkę z pomostem. Uratowane. Jesteśmy na Em Pay Bay. Kilkulnastu mieszkańców, drugie tyle podróżników... I my. Sztorm sie wzmaga, podobno z dnia na dzień ma być coraz gorzej. Rybak, który płyną z nami nie wyszedł na ląd. Od razu zawrócił, a w tym zamieszaniu nie zdążyłyśmy mu nawet podziękować... Podobno idzie na nas cyklon z Filipin.