SIÓDMA rano. Znowu ta siódma. Nie narzekamy...lepsza siódma niż piąta...transfer na autobus do Sihanoukville. Troszkę nas już nuży to przemieszczanie, smog i hałas dużych miast, dlatego świadomie odpuszczany zwiedzanie Phnom Phnem i czym prędzej spieprzamy w kierunku wysp. Ku ogólnemu zaskoczeniu ;) już na wstępie mamy ponad godzinną obsuwę. Z czterech godzin w przeładowanym i pozbawionym klimy autobusie robi się siedem czyli norma:) I ulewa tuż przy wjeździe, czyli druga norma. I oto znajdujemy się nad polskim morzem: kierunek Międzyzdroje -jest deptak, jest głośno, są stragany z jedzeniem i pamiątkami. Wszystko oczywiście w wersji azjatyckiej (np. stragany to wygadane małolaty, atakujące z naręcżem bransoletek) możesz tu zrobić manicure z równoczesnym pedicure i khmerskim masażem, zajadając pizzę, a jak pani za mocno przyciśnie popijesz bucket of whisky, co by pizza w gardle nie stanęła, a później pozostaje już tylko puścić pawia i czekać na najwcześniejszy prom w kierunku wysp. Cały ten syf na szczęście zmyje deszcz, który pada tu, jak deptak długi i szeroki.