O 7:30 wsiadamy w autobus do Battambang. Jadą z nami głównie lokalsi.Kierowca nieustannie odharkuje flegmą, nawija do siebie i trąbi na innych uczestników ruchu co kilka sekund. Zasady ruchu na azjatyckich drogach są dość specyficzne : wyprzedzanie na trzeciego, brak kierunkowskazów czy jazda pod prąd to tutaj norma. Panuje zasada: większy ma pierwszeństwo i swoją obecność na drodze sygnalizuje przez nadużywanie klaksonu. Gdy dojeżdżamy na miejsce w naszym kierunku naciera tłum paparazzi. Czujemy się jak Angelina Jolie, Julianne Moore i Cate Blanchett na czerwonym dywanie. Tyle że dywan nieco przegniły a paparazzi to kierowcy tuk-tuka zabijający się o każde pół dolara, bo tyle kosztuje nas transport do hotelu. Naszym kierowcą zostaje Ricz, który nomen omen jest veri poor i opowiada o tym, jak trudno przeżyć w Kambodży. Umawiamy się z nim, że później zawiezie nas na trasę bambusowego pociągu.
Nasz hostel wygląda trochę jak stary szpital, za to pokój jest duży czysty i klimatyzowany (Chaya Hotel pokój trzyosobowy 10 dolarów za całość ) Właściciele już się zorientowali że przywiózł nas ktoś z "zewnątrz" i próbują namówić nas do turystyczno transportowych usług oferowanych przez ich hostel. Walka o klienta trwa. Pozostajemy jednak wierne Riczowi.
Bamboo train to zdecydowanie największa atrakcja turystyczna okolicy - za pięć dolców ładują Cię na umieszczoną na zdezelowanych szynach tratwę, którą pędzisz przez chaszcze ze średnią prędkością 30 km/ h To takie dzikie wesołe miasteczko. Nareszcie daleko od miasta i kurzu. Czujemy się jak dzieciaki. Piszczymy i kręcimy się jak popieprzone. Jeśli na trasie napotkasz tratwę pędzącą w przeciwną stronę, ta na której jest mniej pasażerów, musi się na chwilę zdemontować i ustąpić miejsca. Żeby nie było zbyt optymistycznie na końcu trasy następuje kilkunastominutowy postój, w trakcie którego osaczają nas kambodżańskie dzieci, wytresowane do wzbudzania litości w turystach. " school in cambodia is for free but book not for free" " u are rich why don' t u give me one dolar it's nothing for u" " why don't u mind me" itp. Chcesz kupić coś od jednego podlatują kolejne. Pojawia się też pytanie co da im ten jeden dolar i czy wspieranie żebrania to realna pomoc.Trochę mi podcięły skrzydła te dzieciaki. Zastanawiam się jakie mam prawo do cieszenia się tym co mam i ile z tego powinnam oddać innym. Jednak bieda w Kambodży to osobny rozdział. Nie dajemy się namówić na wizyty w jaskini nietoperzy i na farmę krokodyli. Jednak problem wykorzystywania zwierząt przez tych zapatrzonych w Buddę ludzi to drugi osobny rozdział. Być może do nich wrócimy podczas leniuchowanie na wyspach. Póki co przed nami kolejna przygoda czyli lekcja kuchni khmerskiej w Smoking Pot.