Opuszczamy Ko Tao i wsiadamy na prom do Chumphon. Wspominałyśmy coś o tym, że ludzi, których spotykamy, zostawiamy za sobą, że są naszym pierwszym i ostatnim razem?...na promie trafiamy na.. Emilly, naszą towarzyszkę podróży z Bangkoku na Ko Phangan. Opowiada nam kolejną historię wielkiej miłości z wysp.
Bo tajlandzkie wyspy to faktycznie wyspy miłości, chociaż każdy inaczej tą miłość definiuje: brzydcy i grubi Europejczycy kochają swoje Tajki, nurkowie kochają rafę koralową, dwie Polki zakochują się w tajskiej kuchni, pewien Nowozelandczyk, imieniem Paul zakochuje się w skuterach i burgerach.
W porcie przesiadamy się na autobus. Jako wprawione globtroterki dzielimy się obowiązkami. Ja ładuję bagaże, a Klara, niczym lwica, walczy o miejsca. Dostaje z łokcia od pewnej postawnej blondyny, ale finalnie udaje się Jej osiągnąć cel- kanapę w dolnej części. Wprawdzie tuż przy kiblu, ale kto by się przejmował, przynajmniej jest się gdzie rozłożyć. Następnie Klara oddaje się multijęzycznym konwersacjom, kształtując swój angielsko-niemiecko-hiszpański. Ja, jako ta mniej inteligencka część wycieczki częstuję się krakersami od Niemca i idę spać. Toaleta oczywiście psuje się w połówie drogi, a zapach jest nie do wytrzymania, co jednak nie psuje nam humorów. Klara właśnie skończyła konwersację o religii z Niemcem od krakersów. W tej samej sekundzie z głośników zaczynają lecieć religijne pieśni. Niemiec smaruje się pod nosem maścią tygrysią, aby nie czuć smrodu. Za to my czujemy go podwójnie, gdyż słynna, uśmieżająca ból maść wali równie atrakcyjnie, co toaleta. Z pomocą przychodzi Hiszpan, który nieśmiało wyciąga kadzidełko. w tych oto okolicznościach o godzinie 4 nad ranem docieramy do Bangkoku.
(