W tysiącu rzeczy, którymi oczarowuje nas Tajlanda, najbardziej podniecające jest jedzenie. Codziennie odznaczamy kolejne obowiązkowe punkty na naszej liście tradycyjnych tajskich potraw. Szukając miejsc, w których się stołujemy, omijamy duże restauracje, stworzone typowo pod turystów. Wypatrujemy takie lokalizacje, w których jadają przede wszystkim tutejsi mieszkańcy. Na Ko Phanghan znalazłyśmy fantastyczną miejscówkę drugiego dnia, gdy chciałyśmy zjeść śniadanie. Był to rodzinny interes, który obejmował: knajpkę, pralnię, biuro turystyczne, kantor, wypożyczalnię skuterów, sklep i zapewne wiele innych rzeczy, których nie dane nam było poznać. Oszalałyśmy na punkcie zupy kokosowej, przyrządzanej przez najstarszą członkinię rodu. Od tej pory stałyśmy się wiernymi klientkami i dzisiaj właśnie postanowiłyśmy poprosić ich, aby nauczyli nas gotować. Umówiliśmy się na wieczór. I od rana znów kolonia! Starsza pani czekała na nas w kuchni. Pokazywała wszystkie składniki i tłumaczyła, jak dobierać proporcję oraz komponować potrawy. Wspólnie przyrządziłyśmy Pa Thai z kurczakiem, czerwone curry z wieprzowiną i oczywiście ukochaną zupę kokosową. Jedzenia wyszło jak dla armii. Było pysznie. Jesteśmy szczęśliwe. Polecamy taką metodę zgłębiania tajników ichniejszej kuchni. Jest zdecydowanie tańsza, niż tradycyjne kursy gotowania (zapłaciłyśmy praktycznie tylko za składniki) i przede wszystkim niekomercyjna.
Dzisiaj nasza bezludna plaża jest wyjątkowo bezludna. Zarówno mieszkańcy, jak i turyści transportowali się na Haad Rin- imprezową plaże, gdzie odbywa się comiesięczne Full Moon Party. Dużo techno, dużo ludzi, dużo wszystkiego. Tej nocy jesteśmy stare i nudne. Wolimy hamak i cykady. To końcówka naszej przygody z Ko Phanghan. Jutro przenosimy się na Ko Tao