Opuszczamy nasz hotel (Starlight Resort) i przenosimy się 200 metrów dalej do bardziej klimatycznego miejsca (Dolphin Bungalows). Mieszkamy w małym, drewnianym domku z hamakiem, pośród palm i bambusów. Oczywiście nie jesteśmy w stanie usiedzieć dłużej w bezruchu, więc wybieramy się na wycieczkę do widocznej z naszej plaży Ao Thong Nai Pan Yai. Na mapie był do rzut beretem, na nogach kilkaset rzutów górami i dołami; czasem był tak stromo, że grawitacja robiła swoje i miałyśmy wrażenie nagłego upadku na ryj. Przy obtłuczonych kolanach, przysmażonych ramionach i po przebojach z komarami, wolałyśmy sobie tego oszczędzić. Dodatkowo pędzące ulicą skutery, a przede wszystkim kierujący nimi, obdarzeni ubogą wyobraźnią kierowcy, nie pomagali nam w budowaniu poczucia bezpieczeństwa, Oczywiście dojście wybrzeżem nie wchodziło w grę z uwagi na klify. Przeżyłyśmy. Ao Thong Nai Pan Yai niewiele miała wspólnego z naszą odludną i cichą plażą. Głośna i przeludniona, w klimacie przypominająca Międzyzdroje. Szybko się zwijamy i "łapiemy stopa". Udało nam się zabrać z miejscowymi, którzy bez problemu odstawili nas do naszego bungalowa.