Pierwszy dzień robienia niczego. Pierwsza noc w pokoju bez klimatyzacji. Było różnie. Ja zniosłam to całkiem nieźle. Znacznie gorzej było z Klarą. Biedna cierpli na taką przypadłość, że czym by się nie wysmarowała i wypryskała, komary wcinają ją jak szalone. Szlachetna krew, tylko żadnego z niej pożytku, poza narastającą irytacją i paranoją związaną z zachorowaniem na dengę, co podobno niespecjalnie przyjemne. Po przetestowaniu niezliczonej ilości preparatów od tych stosowanych przez polską armię w Iraku, po takie, co usypiają słonie, znalazła coś, co jest ją w stanie uchronić przed ugryzieniem przez jakieś dwie godziny. I oczywiście odpowiednio kosztuje. Przez większą część dnia robimy nic: pływamy w turkusowej wodzie, próbujemy tutejszych pyszności (genialna zupa kokosowa!!!) i szukamy noclegu na kolejne dni. Jeszcze tą noc zostajemy w tym samym hotelu. Przy plaży znajduje się kilkanaście resortów, każdy posiada bar i restaurację. Polecamy jednak udać się 100 metrów dalej, do głównej drogi, gdzie żywią się lokalsi. Jedzenie przy plaży przyzwoite, ale nijak się ma do tego przy drodze. Ceny też bez porównania (np. zupa kokosowa z krewetkami: plaża-140 Bahtów, droga- 70 Bahtów).